KULTURA / TEATR
Felieton
🖋 Autor: [Lampart]|
📅 Data publikacji: 10 kwietnia 2025
Czy teatr eksperymentalny mówi jeszcze cokolwiek widzowi?
„Jeśli czegoś nie możesz wyrazić jasno, znaczy, że sam tego nie rozumiesz.”
Albert Einstein
W 2019 roku cały świat sztuki (i internetu) obiegła wiadomość: Banan przyklejony taśmą do ściany stał się dziełem roku. „Komediant” Maurizia Cattelana – bo tak nazywała się ta instalacja – pięć lat później został sprzedany za zawrotną kwotę 6,24 miliona dolarów. Nabywca otrzymał instrukcję montażu, certyfikat świeżości… a ścianę musiał sobie zorganizować sam. I pomyślałem wtedy: czy teatr eksperymentalny, offowy, awangardowy – to nie jest właśnie taki banan? Błyszcząca taśma formy, przyklejona do ściany naszej wyobraźni. A treść? No cóż, „zrób to sam”.
Eksperymentalny teatr często przypomina instrukcje Adama Słodowego: masz tu kilka scen, trochę dźwięków, garść obrazów – stwórz sobie z tego duchowy komunikat. Widz nie jest już odbiorcą, ale twórcą. A reżyser? Często nie potrafi (lub nie chce) powiedzieć, o czym jest jego spektakl. Usłyszymy, że to „o ulotności istnienia”, „o chaosie współczesności” albo „o tym, że nie wiadomo o czym”. To widz ma posklejać sens, znaleźć klucz, zbudować sobie znaczenie – reżyser nie pomoże, bo sam nie wie. Albo wie i nie powie. Bo może w tym jego siła – w domyśle.
Typowe reżyserskie wyjaśnienia brzmią:
• „To spektakl o nieobecności sensu.”
• „To dekompozycja linearnej narracji i semiotyczna analiza bytu.”
• „Nie chcemy dawać odpowiedzi. Zadajemy pytania.”
A widz? Ma sam domyślić się, czemu aktor klęczy z ziemniakiem na kolanach, dlaczego wszyscy ubrani są w folię bąbelkową albo czemu zamiast dialogów słyszymy beknięcia w rytm sonaty.
Czy to jeszcze teatr, czy – jak pisał Gombrowicz – forma, która pożarła człowieka?
„Nie interesuje mnie sztuka, która niczego nie ryzykuje.”
– Jerzy Grotowski
Ryzykiem dziś nie jest rozbicie formy – to już rutyna. Prawdziwym ryzykiem staje się mówienie jasno, szczerze, prosto, odważnie – to dziś największy skandal. Przecież można zostać zrozumianym i trzeba będzie wziąć odpowiedzialność za swoje słowa…
„Czym różni się dzieło ambitne od bełkotu? Tylko tym, że bełkot można łatwiej obronić.”
– anonimowy reżyser po trzeciej próbie generalnej
Można zaryzykować stwierdzenie: to nie jest świadoma rezygnacja z treści. To zwykła twórcza niemoc, ubrana w artystyczny żargon. A może – lenistwo? Bo łatwiej stanąć na głowie i liczyć, że ktoś coś w tym zobaczy, niż zbudować pełnokrwiste postaci i relacje. Jednak widz chce czegoś więcej niż kolażu symboli i aktorskiego szeptu w stroboskopie. Chce treści – i by ktoś ją za niego ułożył, zaprojektował, przeżył. Bo widz idzie do teatru właśnie dlatego, że nie jest artystą. Nie każdy chce po pracy uczestniczyć w intelektualnym quizie. Czasem człowiek chce się po prostu – przepraszam za wyrażenie – zachwycić. Przeżyć. Płakać albo śmiać się.
Oczywiście nie można przekreślać całego nurtu. Bywają dzieła głęboko poruszające. Twórcy tacy jak Lupa czy Kleczewska potrafią łączyć eksperyment z dramaturgią – ich spektakle są jak dobrze skonstruowane labirynty: trudne, ale możliwe do przejścia. A Jan Klata? Dla jednych geniusz, dla innych mem. Jego teatr rozmontowuje klasykę i komentuje rzeczywistość. Tyle że nie każdy widz ma siłę, by z tą ideą się boksować.
Czy to oznacza, że Klata i spółka nie potrafią napisać klasycznego scenariusza? Oczywiście, że potrafią. Tylko nie chcą. Wolą rozbierać, niż budować. Wolą cytat niż dialog. Gest niż emocję. I być może w tym ich wybór artystyczny – ale też ich rynkowa nisza.
Z drugiej strony mamy klasykę. Ray Cooney, Petr Zelenka – twórcy, którzy nie wstydzą się opowiadać historii. Z poczuciem humoru, z emocjami, z przesłaniem. A przede wszystkim – jasno. Ich sztuki nie szokują, ale też nie nudzą. Są rozrywką – czasem prostą, czasem błyskotliwą, ale zawsze pełną i czytelną.
Dlatego właśnie spektakle klasyczne wypełniają widownie, a teatr eksperymentalny grywa głównie na festiwalach i w niszowych przestrzeniach, nie zapełnia sal. To nie jest teatr, który bawi – to teatr, który wymaga. Czasem zbyt wiele. Nikt nie inwestuje w offową awangardę na dużą skalę – bo nikt nie kupi biletu na bananowy performans bez instrukcji.
Może więc czasem warto odłożyć taśmę klejącą, zdjąć banana i… po prostu powiedzieć coś widzowi. Prosto. Od siebie. Bo największym eksperymentem we współczesnym teatrze może wcale nie być forma. Może jest nim sens.
„Nie bójcie się mówić jasno. Widzowie naprawdę nie gryzą.”
(napis znaleziony w garderobie Teatru Polskiego w Bydgoszczy)