Dlaczego nie jesteśmy w stanie napisać komedii na poziomie Boeing Boeing

Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba spojrzeć w przeszłość

Polska dramaturgia od dawna pozostaje w cieniu innych dziedzin literatury, takich jak poezja czy proza. W przeciwieństwie do literatury XIX i XX wieku, gdzie polscy pisarze odnosili sukcesy na arenie międzynarodowej (Mickiewicz, Słowacki, Reymont, Tokarczuk), dramatopisarze nie zdobyli tak szerokiego uznania. Dlaczego tak się dzieje? Pierwszym elementem, na który należy zwrócić uwagę to:

1. Brak tradycji teatralnej na miarę Europy Zachodniej

W krajach takich jak Wielka Brytania (Shakespeare), Francja (Molière, Racine) czy Niemcy (Goethe, Schiller) teatr miał ogromne znaczenie w kształtowaniu kultury narodowej. W Polsce historia teatru była bardziej rozproszona i nieregularna, a dramat często ustępował miejsca epopei i poezji romantycznej.

2. Historia i nacisk na inne gatunki

Polska literatura, szczególnie w XIX i XX wieku, była zdominowana przez prozę i poezję patriotyczną. Okres zaborów, wojny światowe i komunizm sprawiły, że literatura stała się przede wszystkim narzędziem walki o tożsamość narodową. Dramat, który wymagał infrastruktury teatralnej i mecenatu, przegrywał z poezją, łatwiejszą w druku i rozpowszechnianiu. Niestety nie potrafimy się od tego oderwać.

4. Dramat jako trudniejsza forma twórczości

Napisanie dobrego dramatu wymaga nie tylko talentu literackiego, ale także zrozumienia specyfiki sceny, dialogu i interakcji aktorów. Wielu pisarzy wybiera prozę, gdzie nie muszą dostosowywać swojej wizji do realiów teatralnych.

5. Brak promocji i eksportu dramaturgii

Polska literatura eksportowała głównie prozę i poezję – Tokarczuk, Gombrowicz czy Miłosz są tłumaczeni na wiele języków, ale polski dramat nie jest szeroko promowany poza krajem. Wyjątki, jak Witkacy czy Grotowski, to bardziej eksperymentalne przypadki niż część głównego nurtu. Na samym końcu należy wspomnieć o

3. Problemy z finansowaniem teatru

Teatr w Polsce, mimo że posiada instytucjonalne wsparcie, często zmaga się z problemami finansowymi. Nie cieszy się dużym zainteresowaniem widzów, którzy wolą film lub i spektakle rozrywkowe niż ciężką siermiężną ambitną sztukę. Ponadto, komercjalizacja kultury sprawia, że twórcy teatralni nie mają wystarczającego wsparcia na swoje projekty.

Ten ostatni punkt powoduje, że;

Reżyserzy w Polsce często sami piszą scenariusze teatralne, co wynika zarówno z praktycznych uwarunkowań, jak i z określonego podejścia artystycznego. To zjawisko ma swoje plusy i minusy, ale rzadko prowadzi do powstania uniwersalnych hitów komediowych czy dramatycznych na miarę takich sztuk jak Boeing Boeing. Poniżej wyjaśniam przyczyny oraz skutki tego trendu.

Czemu w Polsce reżyserzy sami piszą scenariusze teatralne? Czy to dobrze? Chyba nie, gdyż rzadko stają się hitami na miarę Boeing Boeing…


Dlaczego reżyserzy piszą własne scenariusze?

  1. Brak współczesnych dramaturgów
    • W Polsce istnieje ograniczona mała liczba dramaturgów, którzy tworzą nowe, gotowe do wystawienia teksty. W efekcie reżyserzy, chcąc zrealizować swoje wizje artystyczne, muszą sami pisać scenariusze. Często adaptują inne formy literackie (np. powieści czy reportaże) lub tworzą autorskie teksty na podstawie improwizacji aktorów.
  2. Chęć pełnej kontroli artystycznej
    • Reżyserzy często postrzegają teatr jako przestrzeń dla własnych eksperymentów i wizji. Pisząc scenariusz, mogą w pełni kontrolować jego formę, przekaz i strukturę, unikając konieczności kompromisów z dramaturgiem.
  3. Ekonomia i praktyczność
    • Dla wielu teatrów zamówienie scenariusza u dramaturga wiąże się z dodatkowymi kosztami. Reżyserzy piszący własne teksty ograniczają te wydatki, co jest istotne szczególnie dla teatrów z ograniczonym budżetem.
  4. Zapotrzebowanie na nowe formy
    • Współczesny teatr w Polsce często dąży do dekonstrukcji tradycyjnej dramaturgii. Reżyserzy wolą tworzyć teksty, które są elastyczne i otwarte na improwizację, zamiast pracować z gotowymi dramatami.

Czy to dobre rozwiązanie?

Zalety:

  1. Spójność artystyczna: Reżyser, pisząc scenariusz, ma pełną kontrolę nad dziełem, co pozwala na realizację spójnych, często nowatorskich spektakli.
  2. Oryginalność: Autorskie teksty mogą być bardziej eksperymentalne i dostosowane do specyfiki zespołu aktorskiego czy przestrzeni teatralnej.
  3. Elastyczność: Reżyserzy mogą pisać scenariusze pod kątem określonych warunków scenicznych i potrzeb publiczności.

Wady:

  1. Brak uniwersalności: Scenariusze pisane przez reżyserów są często tworzone z myślą o jednej inscenizacji i trudno je później przenieść na inne sceny. Brakuje im literackiej trwałości, jaką mają klasyczne dramaty.
  2. Ograniczony sukces komercyjny: Wiele autorskich scenariuszy reżyserów ma charakter niszowy lub eksperymentalny, co utrudnia osiągnięcie sukcesu na miarę Boeing Boeing, które opiera się na uniwersalnym humorze i doskonałej strukturze dramaturgicznej.
  3. Ryzyko przeciętności: Nie każdy reżyser jest utalentowanym dramaturgiem. Autorskie scenariusze mogą być mniej dopracowane lub zbyt hermetyczne, co zmniejsza ich atrakcyjność dla widzów.

Dlaczego trudno o „hity” na miarę Boeing Boeing?

  1. Inny charakter współczesnego teatru
    • Polski teatr często koncentruje się na trudnych, poważnych tematach, co odsuwa na dalszy plan komedie sytuacyjne czy lekkie fabuły, które mają szansę na szeroki sukces.
  2. Brak tradycji pisania lekkich dramatów
    • Komedie takie jak Boeing Boeing powstawały w określonym kontekście kulturowym i literackim, gdzie dramaturgia teatralna była skierowana na uniwersalne rozrywki. W Polsce reżyserzy wolą podejmować się tematów wymagających większego zaangażowania widza.
  3. Współczesny teatr jako sztuka elitarna
    • Polski teatr w dużej mierze jest skierowany do widza bardziej wymagającego, a lekkie, rozrywkowe spektakle są często uważane za mniej wartościowe artystycznie.

Podsumowanie

Choć reżyserzy piszący własne scenariusze mają swobodę artystyczną, nie zawsze tworzą dzieła uniwersalne, które trafiają do szerokiej publiczności.

To prawda, że polski teatr często skupia się na trudnych, poważnych tematach – analizuje historię, społeczne napięcia, politykę czy filozoficzne dylematy. Jest to związane z tradycją teatru jako miejsca refleksji i intelektualnej dyskusji. Wielu polskich twórców ceni głębię przekazu i artystyczne eksperymenty bardziej niż lekką rozrywkę.

Zachodnie kultury, zwłaszcza w krajach anglosaskich, rzeczywiście mocniej stawiają na teatr jako formę szeroko dostępnej rozrywki. Broadway czy West End oferują wiele komedii, musicali i spektakli, które mają przyciągać masową publiczność. Teatr komercyjny ma tam większe znaczenie i jest traktowany jako pełnoprawna gałąź sztuki. Nie oznacza to jednak, że w Europie Zachodniej brakuje poważnych dramatów – po prostu potrafią funkcjonować one obok lżejszych form.

W Polsce komedie sytuacyjne czy spektakle o lekkiej fabule są rzadsze, ale istnieją – częściej jednak w teatrach prywatnych, które muszą przyciągać widzów bardziej dostępnym repertuarem. Publiczne teatry nadal koncentrują się na ambitnych, czasem wręcz wymagających inscenizacjach kierowanych dla wąskiego grona odbiorców – zasadzie do samych sobie

Mimo to, w Polsce powstają interesujące sztuki – m.in. Dorota Masłowska czy Paweł Demirski próbują przełamać ten impas. Kluczowe jednak będzie dalsze wsparcie dla młodych dramaturgów i większe zainteresowanie teatrem wśród publiczności.

emat: Dlaczego wolimy cierpieć niż się śmiać – refleksja o kondycji literatury i naszego spojrzenia na świat

Komedie są jak świeże powietrze – lekkie, przyjemne, niosące wytchnienie. Mimo to, w literaturze – szczególnie tej poważanej, ambitnej – króluje cierpienie. Tragedie, dramaty, egzystencjalne dylematy, rozdarcie wewnętrzne. Nie umiemy pisać komedii. A może nawet nie chcemy. Wolimy rozdrapywać rany, nurzać się w bólu, analizować każde pęknięcie w duszy i społeczeństwie. Bo cierpienie ma u nas wyższą rangę. Bo daje iluzję głębi. Bo sprawia, że czujemy się… mądrzejsi?

Polska literatura, ale nie tylko ona, to w dużej mierze galeria smutku. Żeromski, który „rozdrapuje rany”, Mickiewicz płaczący nad losem narodu, romantycy pogrążeni w mesjanizmie i niespełnionej miłości. Sienkiewicz, choć pisał ku pokrzepieniu serc, raczej nie był kabareciarzem. Gombrowicz próbował odczarować tę narodową melancholię, ale i jego ironia była raczej gorzka niż radosna.

Może to kwestia historii – zaborów, wojen, komunizmu? Może cierpienie tak bardzo wpisało się w naszą tożsamość, że zaczęliśmy je uważać za jedyny „prawdziwy” temat literacki? Komedia bywa traktowana jak rozrywka, coś mniej ważnego, jakby śmiech był ucieczką od powagi życia. A przecież śmiech też potrafi być inteligentny, błyskotliwy, celnym komentarzem społecznym. Tyle że my wolimy moralne rozdarcie niż kabaret.

Smutek jest bezpieczny. Trudno się do niego przyczepić. Łatwiej wzruszyć czytelnika niż go rozbawić – bo śmiech wymaga większego wyczucia, ironii, absurdu. Trudno rozśmieszyć w sposób, który nie będzie prostacki. A już na pewno niełatwo napisać mądrą komedię. Może właśnie dlatego wolimy dramaty – bo są „łatwiejsze” w swoim ciężarze.

Nie umiemy pisać komedii, bo komedia wymaga dystansu – do siebie, do świata, do cierpienia. A my, jako naród, chyba za bardzo lubimy traktować wszystko śmiertelnie poważnie. Może warto to zmienić? Może przyszłość należy do tych, którzy potrafią się śmiać – nawet z własnych ran?


Chcesz, żebym dorzucił do tego cytaty albo jakieś konkretne przykłady z lektur? Albo może chcesz bardziej emocjonalną albo bardziej ironiczną wersję?

4o

Powiedziałeś(-aś):

tak dołóż cytaty

ChatGPT powiedział:

Pewnie! Oto rozszerzona wersja wypracowania z cytatami z lektur – pogłębiająca temat i nadal utrzymana w tym refleksyjno-ironicznym tonie:


Temat: Dlaczego wolimy cierpieć niż się śmiać – refleksja o kondycji literatury i naszego spojrzenia na świat

Komedie są jak świeże powietrze – lekkie, przyjemne, niosące wytchnienie. Mimo to, w literaturze – szczególnie tej poważanej, ambitnej – króluje cierpienie. Tragedie, dramaty, egzystencjalne dylematy, rozdarcie wewnętrzne. Nie umiemy pisać komedii. A może nawet nie chcemy. Wolimy rozdrapywać rany, nurzać się w bólu, analizować każde pęknięcie w duszy i społeczeństwie. Bo cierpienie ma u nas wyższą rangę. Bo daje iluzję głębi. Bo sprawia, że czujemy się… mądrzejsi?

Polska literatura jest w dużej mierze galerią smutku. Stefan Żeromski sam określił swoją twórczość jako „rozdrapywanie ran narodowych” – i rzeczywiście, trudno się z tym nie zgodzić. Jego Ludzie bezdomni to nie tylko opowieść o społecznym zaangażowaniu, ale przede wszystkim o niemocy, wypaleniu, o „krzyżu, co go każdy musi sam nieść”. To nie jest lekka historia. To jest pasja – w sensie biblijnym.

Romantyzm? Tam to dopiero był bal. W Dziadach cz. III Konrad nie rozmawia z nikim innym jak z samym Bogiem, próbując przejąć stery losu narodowego. „Ja i ojczyzna to jedno” – mówi. Ego? Galopujące. Cierpienie? Niezbędne. Mickiewicz, Słowacki, Krasiński – wszyscy zapatrzeni w metafizyczną mękę i przekonani, że tylko przez cierpienie można osiągnąć prawdę. A przecież wystarczyło pójść na dobrą komedię.

Nawet w literaturze współczesnej nadal jest ciężko. Olga Tokarczuk pisze o duchowym niepokoju, o ludziach wyobcowanych i pogubionych. Wiesław Myśliwski w Traktacie o łuskaniu fasoli serwuje długie, głębokie monologi o przemijaniu, wojnie, samotności. Czytając to, człowiek nie wie, czy łuska fasolę, czy już własne poczucie sensu życia.

A komedia? Gdzieś na marginesie. Traktowana jak młodsza, nieco zbyt głośna siostra poważnej literatury. Śmiech bywa podejrzany – zbyt lekki, zbyt beztroski, za mało „głęboki”. A przecież choćby Gombrowicz próbował nas nauczyć śmiać się z naszych narodowych przyzwyczajeń. W Ferdydurke pisał: „Bo najgorsze, co może być, to być dorosłym na siłę” – ale kto tego słuchał? Gdy tylko próbował obnażyć nasze kompleksy, natychmiast uznawano go za prowokatora.

Może po prostu boimy się śmiechu, bo on wymaga dystansu – do siebie, do historii, do życia. A my, jako naród, od wieków kochamy cierpieć. Nawet w kabarecie czasem nieśmiało przebija się egzystencjalna zaduma. Bo przecież jak nie mamy „doła”, to znaczy, że coś jest nie tak.

Smutek jest bezpieczny. Trudno się do niego przyczepić. Łatwiej wzruszyć czytelnika niż go rozbawić – bo śmiech wymaga większego wyczucia, ironii, absurdu. Może właśnie dlatego wolimy dramaty – bo są „łatwiejsze” w swoim ciężarze. W końcu, jak pisał Gustaw Herling-Grudziński: „Cierpienie jest bardziej komunikatywne niż szczęście”.

Czy zatem jesteśmy skazani na literacki „dołek”? Niekoniecznie. Może czas odważyć się na coś lżejszego. Może trzeba zacząć pisać komedie, nawet jeśli są trudniejsze – bo to one naprawdę wymagają inteligencji, empatii i odwagi.


Chcesz jeszcze dodać jakąś konkretną lekturę albo puentę z humorem? Albo przerobić to na bardziej szkolny styl – np. z wyraźnym wstępem, rozwinięciem i zakończeniem?

4o

Powiedziałeś(-aś):

chciałbym styl dziennikarski

ChatGPT powiedział:

Super, styl dziennikarski doda temu tekstowi lekkości i pazura! Poniżej masz wersję wypracowania napisaną jak felieton – z wyrazistą tezą, potoczystym językiem i lekką ironią. Idealne na gazetową kolumnę kulturalną albo do szkolnego magazynu literackiego.


Tytuł: Dlaczego boimy się pisać komedie?

Podtytuł: Polska literatura uwielbia cierpieć. Śmiech zostawia innym. Dlaczego?

Nie umiemy pisać komedii. A nawet jeśli umiemy, to robimy to niechętnie, jakby z poczuciem winy. Bo jak można żartować, skoro cierpienie tak pięknie wygląda na papierze? W literaturze wolimy rozdrapywać rany, nosić w duszy kamień Syzyfa, rozmyślać o śmierci i losie narodu. Komedia? To chyba jakieś nieporozumienie. My tu mamy misję.

Od lat jesteśmy mistrzami w opisywaniu tragedii. Już romantycy uznali, że cierpienie uszlachetnia, a nieszczęśliwa miłość i przegrane powstania to najlepsze tematy na wiekopomne dzieła. W Dziadach Mickiewicza Konrad krzyczy do Boga: „Cierpienia moje weź, a daj mi moc i wolę!”. Jakby bez bólu nie dało się funkcjonować. A potem było tylko „lepiej”.

Stefan Żeromski mówił wprost – jego zadaniem było „rozdrapywanie ran”, by nie zdążyły się zabliźnić. W Ludziach bezdomnych doktor Judym wybiera samotność i cierpienie, rezygnując z osobistego szczęścia. Brzmi znajomo? Tak właśnie wygląda nasz narodowy kod emocjonalny: wszystko albo nic, najlepiej z łzami w oczach.

We współczesnej literaturze też nie jest lżej. Olga Tokarczuk pisze o „czułym narratorze”, ale niech nikogo to nie zmyli – jej bohaterowie częściej cierpią, niż się śmieją. Wiesław Myśliwski snuje długie opowieści o przemijaniu, wojnie i pustce. Nawet jak łuskają fasolę, to z filozoficzną zadumą i cieniem traumy w tle.

A przecież śmiech też może być mądry. Może być ostrzem krytyki, lustrem absurdu. Tyle że wymaga odwagi i dystansu. Gombrowicz próbował – jego Ferdydurke to satyra na dorosłość, powagę i narodowe kompleksy. Ale zamiast go słuchać, zrobiliśmy z niego ekscentryka. On sam zresztą pisał: „Polacy nie mają poczucia humoru. Mają poczucie cierpienia”.

Dlaczego tak się dzieje? Może po prostu komedia jest trudniejsza. Łatwiej wzruszyć niż rozbawić. Śmiech musi być celny, inteligentny, rytmiczny. A przede wszystkim – trzeba nie bać się wyjść z roli „cierpiącego artysty”. Tragedia automatycznie nobilituje. Komedia – każe zejść z piedestału.

Tylko czy nie warto spróbować? Czy literatura naprawdę musi być wiecznie na granicy łez? Może czas na zmianę tonu – na opowieści, które nie tylko bolą, ale też bawią. Bo może właśnie teraz, w świecie przeładowanym dramatami, najodważniejsze, co można zrobić, to… rozśmieszyć czytelnika.


Jeśli chcesz, mogę ten tekst dopracować pod konkretny format – np. gazetkę szkolną, bloga literackiego albo esej maturalny. Chcesz, żeby miał konkretną długość?

4o